W końcu się pojawiło długie biegi i warto o tym wspomnieć. Spotykamy się o 9:00 rano i mamy przed sobą 30km biegu – nareszcie! Przecież do tego szykowaliśmy się od listopada. Zaczęło się jak zwykle od gadania, potem teren i tempo przykneblowały nas do 15km, a gdy uświadomiliśmy sobie, że to dopiero połowa chęć do rozmowy już się nie pojawiała. Zostało 10 kilosów i jakieś 55minut. Tempo nakręcał Rysiek z Pawłem a my z Andrzejem trzymaliśmy się za ich plecami. Z powodu odwodnienia czułem jak z każdym kilometrem spadają moje możliwości, picie trzeba było zabrać ze sobą, albo leśną skrytkę (na 20km) umieścić o kilka kilometrów wcześniej.
Powoli zaczęła pojawiać się sztywność w nogach, a za nią ból. Na 30tym kilometrze czułem się w obowiązku przywołać znaną formułkę, że „Maraton zaczyna się po 30km”, która została przyjęta z milczącą aprobatą. Od bólu nie ma ucieczki, musisz go zaakceptować i faktycznie, biegnąc już poza granicą swojego zmęczenia nie walczysz z nim. Ból konsekwentnie przesuwa się w górę ogarniając krzyże, plecy, ramiona, w końcu praca rąk, które pomagają nogom również zostanie skarcona. Wiem jak będzie na ultramaratonie, 30km dalej, na 60tym będziemy biegli nie poza granicą zmęczenia, ale poza granicą wyczerpania. Do tego też musimy się jakoś przygotować. Kończymy na dzisiaj – na liczniku satysfakcjonujące 31,5km. Nielubiane rozciąganie przychodzi bardzo trudno, skurczone ciało trzeszczy jak sparciałe rzemienie, ale to konieczne, inaczej później będzie gorzej. Ta ostatnia godzina to wycieczka w obszar własnej motywacji, przecież w każdym momencie możesz zwolnić, na chwilę stanąć, odpocząć – takie myśli pojawiają się w głowie wtedy, gdy zaczyna boleć.
Tomek
Translation Anna Meysztowicz
31.5 km
Finally long distance runs have appeared and they’re worth mentioning. We meet at 9:00 am and have 30 km to run – at last! We’ve been preparing for this since November after all. It all began, as always, with chatting, later rough terrain and tempo took us to 15 km, and when we realised that was only half the run, we did not feel like talking anymore. We had 10 km and about 55 min left. The tempo was increased by Rysiek and Paweł while Andrzej and I stayed a little behind. Due to dehydration I felt my abilities dropping with every kilometre, I should have taken something to drink with me or located the forest hidey hole (at 20 km) several kilometres earlier.
The legs slowly became stiffer, and with that comes pain. At 30 km I felt obliged to quote the well-known saying that “Marathons begin after 30 km”, which was taken with silent approval. There’s no escaping the pain, you must accept it and in fact, by running beyond the threshold of your exhaustion, you don’t battle it. The pain consequentially moves upwards taking over the lower back, the back, upper arms and, finally, the work of the hands that help our legs, will generally also suffer. I know how it’s going to be at the Ultramarathon, 30 km later, at 60 km, we will be running not beyond the threshold of our exhaustion, but beyond exhaustion itself. We need to somehow prepare for this. We are finished for today – a satisfactory 31.5 km on the timer. The disliked stretching does not come easy at all, the contracted body creaks like an old belt, but stretching is necessary otherwise it will be much worse later. This final hour is a journey into the sphere of your own motivation, you are of course able to slow down at any given moment, to stop and rest for a second – these thoughts appear in my head when the pain hits.
Tomek