22. biegowe recolligere /ENG: running recolligere

Z łacińskiego recolligere to zbieranie na nowo. Dzisiaj powracają mi przemyślenia z okresu przygotowań do Ironmana – ten ciężki i często monotonny trening jest czasem przeorania się przez własne ja. Po kilku miesiącach biegania z pewnością pojawiało się kilka bruzd, które odkryły głębsze pokłady, ale zacznę po kolei.

WP_20141202_006

Pycha, która kroczy przed upadkiem – to już nie slogan, ale codzienny roller caster. Gdy dumny z osiągnięć danego dnia spotykasz własną małość, w momencie gdy zaczynasz poszukiwać usprawiedliwień – dzisiaj zła pogoda, nie idę, albo – troszkę skrócę, bo chyba coś ważnego w wieczornych informacjach, robisz się taki malutki jak małe są usprawiedliwienia. Gdy się przełamiesz wracasz dumny, prawie pyszny i kółko się zamyka. Po kilku miesiącach, tysiącu przebiegniętych kilometrach, pokorniejesz. Chciwość dopada cię wówczas gdy chcesz zbyt szybko i zbyt wiele, gdy nie szanujesz czasu i własnych możliwości. Chciwość jest szybko pokarana, kontuzjami, przetrenowaniem. Niebezpieczna chciwość w bieganiu, ale pewnie i w życiu powinna zostać wyparta przez cierpliwość. Przyjemności ciała i stołu były jeszcze dopuszczalne na początku przygotowań przy mniejszych dystansach, ale dzisiaj, w obliczu 30-tokilometrowych wycieczek biegowych są nierealne. Jednocześnie łaskawa natura w pewnym momencie tępi apetyt i pokusy nie są tak dręczące, choć nie odstępują. Gniew może być sprzymierzeńcem, gdy przekuwasz go w napęd, ale często jest psujem, który pojawia się w momencie zmęczenia – czyli niestety często. Kiedy ciało nie może i duch podupada, wówczas psuj jest gotowy do akcji i z satysfakcją odznacza kolejną wygraną potyczkę. Z pewnością lenistwo jest największym, wszechstronnym i nieodstępnym przeciwnikiem. Jest wiernym towarzyszem innych słabości, do tego atakuje twoją wolę. Łatwo buduje racjonalną argumentację dla braku aktywności – tak wiele już pokonałeś, albo jak kameleon taki jest mój świadomy wybór … . Potyczki z lenistwem liczysz nie w dniach a w godzinach, są tak częste, że ich przegrane i wygrane następują po sobie jak kroki.

Od listopada, przez 5 miesięcy przygotowań przerabiamy po kilka razy w tygodniu te biegowe rekolekcje dziękując za codzienną naukę. Tomek


 

Translation Anna Meysztowicz

running recolligere

The Latin word recolligere means to “collect anew”. Today my reflections from my preparations for the Ironman are returning. That difficult, often monotonous training is at times an overhaul of your very self. After a few months of running several fissures certainly showed up, which uncovered deeper levels, but let me start in the proper order. Vanity, which comes before a fall – this is no longer just a slogan but a daily rollercoaster. When, from the pride of your achievements on a given day, you see your own smallness the moment you start searching for justifications – the weather is bad today, I’m not going, or I will run a little less today because there’s something important on the news tonight, you become just as small as these justifications are. Once you break through, you return to your pride nearly vain and so the circle closes. After several months, and thousands of kilometres, you become meeker. Greed befalls you when you want too much a little too quickly, when you stop respecting time and your own abilities. Greed is quickly punished with injuries and overtraining. Dangerous greed during running but also probably in life should be replaced by patience. Pleasures of the body and the table were still acceptable in the early phase of preparations with smaller distances but today, in the face of 30-kilometre running expeditions, they are simply not realistic. The simultaneously compassionate character at a certain point in time dulls the appetite and temptations stop being so tiresome but do not go away altogether. Anger may be an ally when you change it into drive, but it is often a spoiler, which appears when you are exhausted – i.e., unfortunately often. When the body no longer can, and the soul is deteriorating, that is when the spoiler is ready for action and takes satisfaction in marking a subsequent win fight. Certainly laziness is the biggest, comprehensive and inaccessible opponent. It is a faithful companion of other weaknesses and additionally attacks your will. It easily builds rational arguments for the lack of activity – you have already overcome so much or, like a chameleon, that is my conscious choice…. Battles with laziness are not counted in days but hours, they are so frequent that their wins and losses go side by side like steps.

Since November, over five months of preparations, we have been experiencing these running recollections several times per week, thankful for our daily lessons. Tomek

21. 31,5 KM /ENG:

W końcu się pojawiło długie biegi i warto o tym wspomnieć. Spotykamy się o 9:00 rano i mamy przed sobą 30km biegu – nareszcie! Przecież do tego szykowaliśmy się od listopada. Zaczęło się jak zwykle od gadania, potem teren i tempo przykneblowały nas do 15km, a gdy uświadomiliśmy sobie, że to dopiero połowa chęć do rozmowy już się nie pojawiała. Zostało 10 kilosów i jakieś 55minut. Tempo nakręcał Rysiek z Pawłem a my z Andrzejem trzymaliśmy się za ich plecami. Z powodu odwodnienia czułem jak z każdym kilometrem spadają moje możliwości, picie trzeba było zabrać ze sobą, albo leśną skrytkę (na 20km) umieścić o kilka kilometrów wcześniej.

Powoli zaczęła pojawiać się sztywność w nogach, a za nią ból. Na 30tym kilometrze czułem się w obowiązku przywołać znaną formułkę, że „Maraton zaczyna się po 30km”, która została przyjęta z milczącą aprobatą. Od bólu nie ma ucieczki, musisz go zaakceptować i faktycznie, biegnąc już poza granicą swojego zmęczenia nie walczysz z nim. Ból konsekwentnie przesuwa się w górę ogarniając krzyże, plecy, ramiona, w końcu praca rąk, które pomagają nogom również zostanie skarcona. Wiem jak będzie na ultramaratonie, 30km dalej, na 60tym będziemy biegli nie poza granicą zmęczenia, ale poza granicą wyczerpania. Do tego też musimy się jakoś przygotować. Kończymy na dzisiaj – na liczniku satysfakcjonujące 31,5km. Nielubiane rozciąganie przychodzi bardzo trudno, skurczone ciało trzeszczy jak sparciałe rzemienie, ale to konieczne, inaczej później będzie gorzej. Ta ostatnia godzina to wycieczka w obszar własnej motywacji, przecież w każdym momencie możesz zwolnić, na chwilę stanąć, odpocząć – takie myśli pojawiają się w głowie wtedy, gdy zaczyna boleć.

Tomek

WP_20150317_002

Translation Anna Meysztowicz

31.5 km

Finally long distance runs have appeared and they’re worth mentioning. We meet at 9:00 am and have 30 km to run – at last! We’ve been preparing for this since November after all. It all began, as always, with chatting, later rough terrain and tempo took us to 15 km, and when we realised that was only half the run, we did not feel like talking anymore. We had 10 km and about 55 min left. The tempo was increased by Rysiek and Paweł while Andrzej and I stayed a little behind. Due to dehydration I felt my abilities dropping with every kilometre, I should have taken something to drink with me or located the forest hidey hole (at 20 km) several kilometres earlier.

The legs slowly became stiffer, and with that comes pain. At 30 km I felt obliged to quote the well-known saying that “Marathons begin after 30 km”, which was taken with silent approval. There’s no escaping the pain, you must accept it and in fact, by running beyond the threshold of your exhaustion, you don’t battle it. The pain consequentially moves upwards taking over the lower back, the back, upper arms and, finally, the work of the hands that help our legs, will generally also suffer. I know how it’s going to be at the Ultramarathon, 30 km later, at 60 km, we will be running not beyond the threshold of our exhaustion, but beyond exhaustion itself. We need to somehow prepare for this. We are finished for today – a satisfactory 31.5 km on the timer. The disliked stretching does not come easy at all, the contracted body creaks like an old belt, but stretching is necessary otherwise it will be much worse later. This final hour is a journey into the sphere of your own motivation, you are of course able to slow down at any given moment, to stop and rest for a second – these thoughts appear in my head when the pain hits.

Tomek

20. Dziękuje mojemu ciału za współpracę – Andrzej/ ENG: I thank my body for its cooperation – Andrzej

Po pierwszym wpisie, trochę wymuszonym przez Tomka, zastanawiałem się o czym mam napisać w kolejnych wpisach. Nie jest przecież moją rolą mądrzenie się na tematy, na które poświęcono już tony papieru, takie jak technika biegania, profesjonalne porady żywieniowe, czy np. jak się ubrać. Nie mam też żadnej, ale to żadnej wiedzy, jak biec by się nie zmęczyć, dobiec i to w czasie uznanym za zadowalający dla pasjonatów biegania. Zupełnie nie nadaję się też do płytkich i głębokich pouczeń o moralnym czy też filozoficznym aspekcie biegania. Ludzie, którzy mnie znają, śmialiby się ze mnie uznając, że w okresie wrednego wieku średnio – późnego zwariowałem. Jestem prostym, dość trzeźwo trzymającym się ziemi Kaszubą. Nie byłbym też wiarygodny opowiadając Wam jak bardzo szczytny cel mi przyświecał, kiedy podjąłem decyzję o udziale w projekcie Tomka. Bardzo lubię przyjaciół z Osady Burego Misia, ale bez przesady; lubić kogoś nie oznacza dla mnie, że muszę się od razu dla nich zabijać i rezygnować z przyjemności życia. Życia, które skoro już je mam od Boga za darmo, postanowiłem przy urodzeniu cenić sobie nade wszystko.

A ponieważ zgodziłem się jedynie dlatego, że poprosił mnie o to mój przyjaciel Tomasz, a jak wiadomo – i tego mnie nauczyła moja kochana świętej pamięci Babcia Agnieszka – prawdziwym przyjaciołom się nie odmawia, nie będę tutaj ściemniał i powiem Wam prawdę. Prawdę o charakterze egzystencjonalnym, czyli krótko mówiąc moje osobiste, prywatne, subiektywne doświadczenie sytuacji, w której się znalazłem.

Andrzej w niebieskiej kurtce po prawej z tyłu
Andrzej w niebieskiej kurtce po prawej z tyłu

Biegam w soboty i niedziele w grupie biegaczy, którą zorganizował Tomek. Cotygodniowe wspólne bieganie ma przygotować mnie do Rzeźnika. Poprzez kontakt z profesjonalnymi biegaczami mam nabrać doświadczenia i stosownej wiedzy pozwalającej to wszystko przetrwać. Ze zdziwieniem odnotowałem, że sam widok tych ludzi (sami faceci, nikogo normalnego, czyli kobiet) mnie przeraził. Bardzo mocno zbudowani, o zdecydowanych na walkę twarzach. Niektórzy wyposażeni w sprzęt, o którego istnieniu nigdy bym nie pomyślał. Różnego rodzaju urządzenia pomiarowe pokazujące prędkość, tempo, dystans, wysokość, ciśnienie, tętno, poziom tlenu we krwi, kalorie oraz – ale to już banalne – czas. Jacyś milczący i niepokojąco zrelaksowani i spokojni. Poczułem się przy nich mało męski i od razu przeszła mi ochota na bieganie. To może moje mylne wrażenie i efekt wybujałej wyobraźni. Muszę być jednak sprawiedliwy i dodam, że np. jeden z nich to inteligentny, młody, przemiły człowiek – Paweł Tarnowski – nasza polska szansa na mistrza olimpijskiego w windsurfingu. (bratanek Tomka)

Paweł Tarnowski Mistrz Swiata Juniorów (2011, 2012) , wygrany Puchar Świata Seniorów - edycja Holandia 2013.
Źródło: http://atlas2.mm.com.pl/pl/strona/Sport/179     Paweł Tarnowski 2x Mistrz Świata Juniorów (2011, 2012) , wygrany Puchar Świata Seniorów – edycja Holandia 2013.

Najgorsze jednak nadeszło, gdy zacząłem się wsłuchiwać w to, co mówią Ci panowie. Z tego, co zrozumiałem, podstawowym problemem biegacza długodystansowego jest fizjologia ciała: zatwardzenia, rozwolnienia, problemy z pęcherzem, problemy jelitowe, wymioty, zgagi i wiele jeszcze innych, przykrych w gruncie rzeczy, spraw cielesnych. Wprawiło mnie to w straszliwą konfuzję. Z podejrzliwością zacząłem przyglądać się własnemu ciału. Zacząłem intensywnie myśleć o nim i jego sprawności fizjologicznej. Czy, aby na pewno, to moje ciało wytrzyma i oszczędzi mi przygód, nie tyle może mało estetycznych, ale wysoce kłopotliwych i nieprzyjemnych? Długo o tym moim ciele myślałem. I nagle uświadomiłem sobie kilka fundamentalnych rzeczy. Ich świadomość ukoiła moje nerwy i przyniosła uspokojenie. Po pierwsze, być może po raz pierwszy zrozumiałem i poczułem, że mam ciało, które jest integralną częścią mnie samego. Po drugie, aby to ciało dało radę i nie zawiodło, trzeba Je polubić, ba, nawet zaprzyjaźnić się z nim. Po trzecie, trzeba Je zrozumieć i Go wysłuchać. Po obserwacji mojego żołądka, jelit, pęcherza i kilku innych części ciała już wiem, że moje ciało lepiej się czuje, gdy dzień przed bieganiem nawadniam je litrem wody z miodem i cytryną, dużo jem w przeddzień, a rano tylko zielona herbata.

Andrzej na 29km
Andrzej na 29km

W trakcie biegu nie wolno mi próbować żadnych chemicznych żeli ani sztucznych batonów. Jem tylko batony z suszonych owoców oraz szwedzkie batoniki Viatega. To moje ciało akceptuje i lubi. Czuję, że skoro Ono jest zadowolone, to i ja mogę spać spokojnie. Na koniec dodam, że w czasie biegu, obowiązkowo na początku, po 10 km i tuż przed końcem biegania, grzecznie, w myślach dziękuję mojemu ciału za współpracę i odrobinę litości. Jestem przecież taki słaby i delikatny.

O kolejnych moich doświadczeniach opowiem w kolejnych odsłonach.  Andrzej Zwara

 Translation Anna Meysztowicz

I thank my body for its cooperation – Andrzej

After my first blog entry, which I was forced a little into writing by Tomek, I wondered about what I should write in my subsequent entries. It is not up to me to be a smarty pants here and write about topics that have already had tonnes of paper dedicated to them, such as running techniques, professional nutritional advice or what to wear, for example. I also have no knowledge whatsoever about how to run without getting tired, or reach the finishing line within a time limit that is considered satisfactory for running aficionados. Those who know me would laugh, thinking that, in my late middle age, I’d gone crazy. I am a simple rather sober Kashubian with my feet firmly planted on the ground. I would also not be very credible telling you about how noble my goal was when I made the decision to take part in Tomek’s project. I really like the friends at the Dun Teddy Bear Settlement, but let’s not exaggerate; liking somebody doesn’t mean that I must already die for them and give up the pleasures in life. The life that, since I no longer have it for free from God, I decided at birth to treasure above all.

And since I agreed to this only because I was asked by my good friend Tomasz and, as we know – and I was taught this by my dear departed Grandma Agnieszka – you don’t refuse true friends, I am not going to beat around the bush here but tell you the truth. The truth about the existential character, i.e., to put it bluntly – my personal, private, subjective experience of the situation I have found myself in.

On Saturdays and Sundays I run in the running group that Tomek has organised. This weekly group running is intended to prepare me for the Rzeźnik. Through contact with professional runners I am supposed to gain experience and the appropriate knowledge enabling me to survive all this. I was surprised to note that the very sight of these people (all men, no normal people, i.e. women) terrified me. Very strongly built, with faces clearly set on battle. Some furnished with equipment the existence of which I never would have suspected. Different types of measuring equipment showing speed, tempo, distance, height, blood pressure, pulse, level of oxygen in the blood, calories and – but this is banal at this point – the time. Somehow silent and worryingly calm and relaxed. I did not feel very manly next to them and immediately lost my willingness to run.

The worst came, however, when I began to listen to what those men were talking about. From what I could understand, the main problem of the long-distance runner is the physiology of the human body: constipation, diarrhoea, bladder problems, bowel problems, vomiting, heartburn and many other, rather unpleasant things to do with the body. This confused me terribly. I began to look at my own body with suspicion. I started to think intensely about it and its physiological capabilities. Would my body be able to cope and save me from these not only unsightly but highly problematic and unpleasant adventures? I thought long and hard about this body of mine. And suddenly I realised a few fundamental things. And the awareness of them calmed my nerves and reassured me. Firstly and possibly for the first time, I understood and felt that I have a body that is an integral part of me. Secondly, in order for that body to manage and not fail, I had to like and even become friends with it. Thirdly, I had to understand a listen to it. After observing my stomach, bowel, bladder and several other body parts I already know that my body feels better when, a day before running, I hydrate it with a litre of water with lemon and honey, eat a lot the day before, and only drink green tea in the morning. During running I am not allowed to try any chemical gels or fake bars. I eat only dried fruit bars and the Swedish bras, Viatega. This my body likes and accepts. I feel that, since it is happy, I can sleep in peace. In the end I will add that, during running, obligatorily in the beginning, after 10 km, and just before the end, I politely thank my body in my thoughts for its cooperation and a little mercy. I am so weak and delicate you know.

I will tell you about my other experiences in my subsequent entries.

Andrzej Zwara

 

19. mój bieg, moje dylematy – Andrzej/ ENG: My decision, my dilemmas – Andrzej

Zabieram po raz pierwszy głos, nie dlatego, aby temat nie był ciekawy, ale dlatego, że jest dla mnie trudny. Ostateczną decyzję o wejściu w projekt podjąłem w grudniu. Wahałem się długo. Nie jestem człowiekiem  sportowym jak Tomasz Tarnowski. Cenię sobie życie wygodne, z przyjemnościami. Dobre jedzenie, wyborne czerwone wina, literatura klasyczna, barokowa muzyka i filmy o zabijaniu. Od czasu do czasu spotkanie z kolegami, w czasie których to spotkań omawia się kwestie istotne  dla Świata i Europy. A tu nagle propozycja udziału w „Rzeźniku”. Konsultowałem się z żoną Karoliną, ale ona robi doktorat  i powiedziała abym nie zawracał Jej głowy. I skoro nie  ma ze mnie żadnego pożytku w domu to mogę biec, pod warunkiem, żebym nie zrobił sobie krzywdy, bo jak wiadomo jestem dosyć delikatnego zdrowia. Konsultowałem to z kolegami, ale i tu nie znalazłem zrozumienia i wsparcia. W sumie nic nowego. Jak człowiek ma problem to zostaje z nim sam. Dokładnie tak samo jest, jeśli chodzi o zrozumienie sensu życia.

WP_20150301_005
nie mam już odwrotu

Po długim biciu się z myślami podjąłem decyzję i zgodziłem się pobiec z Tomkiem. Dziś myślę, że była to decyzja błędna, ale nie ma już odwrotu. Klamka zapadła, kości zostały rzucone. Podjęcie decyzji to początek przygody w nieznane. Po początkowej euforii przychodzi otrzeźwienie dnia codziennego. Pierwsze spotkanie z ludźmi profesjonalnie zajmującymi się biegami uprzytomniło mi, że wszedłem w świat  zupełnie mi obcy, świat rządzący się nieco innymi regułami życia. Jedzenie, picie, sen, ubieranie się, czynności wydawałoby się zwyczajne, a nawet banalne nabierają innego znaczenia. Technika oddychania, gimnastyka, proces wydalania, wchłaniania, słowem wszelkie metabolizmy ciała ludzkiego nabierają niezwykle ważnego znaczenia. Psychologia zawodnika, taktyka, strategia biegu, ale i wypoczynku – słowem wszechobecne planowanie, a nawet spiskowanie stają się podstawowym narzędziem myślenia, a dla mnie przetrwania. Dodać należy o zakupach związanych z bieganiem: buty, bielizna, skarpety, koszulki,  batony, żele, napoje, okrycia głowy itd., itd. – są inne i nieodzowne. Podsumowując: jest wiele rzeczy, spraw do poznania i przemyślenia. Ale to, co najważniejsze, to my sami; nasze ciało, mózg, nogi, stopy, plecy, ramiona, szyja, słowem wszystko co boli, cierpi, poci się, boi bólu, zmęczenia i nadmiernego wysiłku – zaczynają być inne i są ciągle do odkrywania. I jeszcze ten lęk przed przegraną oraz świadomość  własnej ułomności i kruchości. Ten  ostatni fragment  emocji zrozumieją tylko mężczyźni; my  ostatecznie jesteśmy tacy delikatni.

nasz grupa czasami liczy 3 os, innym razem 12. Pojawiają się zawodowi maratończycy, olimpijczycy, mistrzowie świata ... i jak poczuć moc, w takim towarzystwie ?
nasza grupa czasami liczy 3 osoby, innym razem 12. Pojawiają się zawodowi maratończycy, olimpijczycy, mistrzowie świata … – jak poczuć moc, w takim towarzystwie ?

Po zdaniu sobie sprawy z tych skomplikowanych zawiłości, trudności i kłopotów dochodzę do wniosku, że decyzja o wzięciu udziału w biegu była pochopna a dzisiaj bolesna. Ale skoro słowo padło, nie ma już odwrotu. W kolejnych odsłonach podzielę się  wszystkim, czego się dowiedziałem i jeszcze zapewne dowiem w trakcie tej przygody.

Jedno mnie pociesza: że cel, który przyświeca  projektowi Tomka, jest szczytny i wart poświęcenia, o tym trzeba powiedzieć. To na razie wszystko, reszta w kolejnych wpisach. Andrzej Zwara.

WP_20141129_021
Andrzej na tle Sopotu

Translation Anna Meysztowicz

My decision, my dilemmas – Andrzej

This is the first time you are hearing from me, not because the topic bores me but because it is a difficult topic for me. I made the final decision to participate in the project in December. I hesitated for a long time. I am not a sporty person like Tomasz Tarnowski. I value a comfortable lifestyle with pleasures such as good food, exquisite red wines, classical literature, baroque music and movies about killing. Meeting friends from time to time, and discussing with them issues important to Europe and the world. And out of the blue comes the proposition to take part in the “Rzeźnik” ultramarathon. I consulted my wife Karolina but she is working on her PhD and told me not to bother her. And since I am of no use in the house I can run, as long as I don’t hurt myself because, as it is known, I am of quite frail health. I consulted this with my friends but found no understanding or support there. Nothing new, really. If you have a problem, you have to deal with it on your own. It is exactly the same when it comes to understanding the meaning of life.

After a long battle with my own thoughts I made the decision and agreed to run with Tomek. Today I think that this was the wrong decision, but there is no backing out now. The penny has dropped, so to speak. This decision is the beginning of a journey into the unknown. After the initial euphoria comes the blunt reality of everyday life. My first meeting with professional runners made me realise that I have entered a totally alien world, a world run by different rules of life. Eating, drinking, sleeping, getting dressed –activities that would seem normal, banal even, take on a new meaning. Breathing technique, gymnastics, the process of excretion, absorption, in a word all the metabolic process of the human body, take on an extreme significance. The psychology of the competitor, tactics, the strategy of running but also of rest – in a word omnipresent planning, and even plotting, become the fundamental tool for thinking, and for me – for survival. I should add something about the shopping associated with running: shoes, underwear, socks, t-shirts, bars, gels, drinks, hats, etc., etc. – these are different and indispensable. To conclude: there are many things, issues to acquaint oneself with and think through. But what is most important is us: our body, brain, legs, feet, back, shoulders, neck – in a word everything that hurts, suffers, sweats, fears pain, exhaustion and excessive physical effort – begins to change and continues to be discovered. And add to this the fear of losing and the awareness of your own flaws and frailties. This last fragment of emotion can only be understood by males; it is us, in the end, who are so delicate.

After realising these complicated intricacies, difficulties and problems, I come to the conclusion that the decision to participate in the run was hasty and today, painful. But since I gave my word, there is no turning back. In my subsequent entries I will share with you everything that I have learned and will surely still learn during this journey.

One thing cheers me up: that the goal of Tomek’s undertaking is noble and worthy of sacrifice, that has to be said. That is all for now, you will learn more from my subsequent entries.

Andrzej Zwara

 

 

18. foto-impresje marcowe

Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” – pamiętamy!

https://www.youtube.com/watch?v=88rXR9fOFDE

Zobacz wyjątkowe okolice, które mijaliśmy w sobotę (21km) i w niedzielę (17,5km).

molo w Gdyni Orłowo
molo w Gdyni Orłowo – bez wiatru, w delikatnej mgiełce
jesteśmy na Klifie Orłowskim, w dole molo
jesteśmy na Klifie Orłowskim, w dole przeźroczysta woda i gdyńskie molo
krucho to wygląda
krucho to wygląda – szczyt Klifu Orłowskiego
niedziela i słońce - biegnąć po wymagających wzgórzach morenowych zbliżamy się do Gdyni Orłowo
niedziela i słońce – biegnąć po wymagających wzgórzach morenowych zbliżamy się do Gdyni Orłowo
niedziela be mgieł - Zdzichu Piotr Andrzej,  widok z gdyńskich wzgórz na zatokę
niedziela bez mgieł – Zdzichu Piotr Andrzej, widok z gdyńskich wzgórz na zatokę
nie ryzykujemy biegu po piesku jest zbyt miękko
nie ryzykujemy biegu po piasku jest zbyt miękko
choć pięknie nie będziemy po tym piasku biec
choć jest pięknie nie będziemy po tym piasku biec
jesteśmy może 50m od plaży i nadal w górzystym terenie
jesteśmy może 50m od plaży i nadal w górzystym terenie
tuż przy granicy Sopotu i Gdyni, 15m od plaży znajdziesz prawdziwe mokradła z wyjątkową roślinnością
tuż przy granicy Sopotu i Gdyni, 15m od plaży znajdziesz prawdziwe mokradła z wyjątkową roślinnością
pomosty pozwalają przejść suchą nogą nad mokrym podłożem - koniec parku północnego w Sopocie.
pomosty pozwalają przejść suchą nogą nad mokrym podłożem – koniec parku północnego w Sopocie. Po lewej, miedzy drzewami, srebrzy się morze.