Nie jesteśmy specjalistami w dziedzinie zaspokajania potrzeb społecznych osób niepełnosprawnych. Nie potrafimy realizować zamierzeń rządowych, wytycznych episkopatu, znamy zaś drogę do toalety, umiemy parzyć herbatki, kawki, piec ciastka. Potrafimy stawiać namioty na obozowych terenach Osady Burego Misia i wciąż na nowo uczymy się przeżywać radość obozowego święta. Nauczyliśmy się budować domy, które stają się rodzinnymi na Osadzie Burego Misia dla tych, którzy tracą wsparcie w swoich bliskich. Umiemy uprawiać ziemię, hodować zwierzęta, aby sensownie wypełnić przestrzeń osadowego życia. Podróżujemy z naszymi przyjaciółmi po świecie. Planujemy i marzymy nie jak instytucja, ale jak człowiek zachwycony swoim życiem. I staramy się, ze wszystkich sił, ani na chwilę nie stracić z oczu swoich twarzy, by wiedzieć jakie barwy, gesty, jaka praca, jaka zabawa, jaki upominek i jaka codzienność – jest prawdziwym podarunkiem przyjaźni. By – choć inni nazywają nas społecznymi działaczami – ani przez chwilę społecznikiem się nie czuć.
translation Anna Meysztowicz
We are not specialists in the field of satisfying the social needs of handicapped people. We don’t know how to carry out government plans or church guidelines but we can find our way to the bathroom, we know how to boil tea, coffee or bake cakes. We are capable of setting up tents in the camping area of the Dun Teddy Bear Settlement and we are constantly relearning to experience the joy of the camp holidays. We have learned to build houses that are becoming family homes in the Dun Teddy Bear Settlement for those who lose support following the death of close loved ones. We know how to cultivate land and breed animals in order to sensibly fill the space of the settlement lifestyle. We travel with our friends around the world. We plan and dream not like an institution but like people thrilled with our lives. And we try, with all our strength, never, not even for a second, to lose sight of our faces, to know how colours, gestures, fun, gifts and our daily existence are a true gift of friendship. So that – even though others call us social activists – we may never, not even for a moment – feel like benefactors.
Po krótkim odpoczynku po maratonie wracamy do treningu, ale już nie „dokładamy do pieca”, tylko podtrzymujemy wypracowane przez te 6 miesięcy wydolność i siłę. Schodzimy z objętości treningowych tak, by złapać lekkość, ochotę do wysiłku – 5 czerwca musimy być o 20 lat młodsi. Z przyjemnością zmniejszam w grafiku ilość km, które mam przebiec w najbliższych 2 tygodniach, z niepokojem patrzę do wnętrza lodówki, w której, na mojej półeczce, znów pojawiły się głównie buraki i zielenina, zrezygnowany nie patrzę w stronę szafki z winami – kierownik Kasia jest radykalna. Po 10 dniach luzu wracam na dietę i popadam w abstynencję. U Andrzeja jest chyba jeszcze gorzej, gdyż jak się widzieliśmy w sobotę, by powspominać maraton i przy winie odważniej pożeglować po naszych marzeniach, Andrzej pozostał na mieliźnie, przyklejony do dzbana zielonej herbaty.
Miało być o zagrożeniach, więc wracam na tory, ale pominę tak oczywiste sprawy jak nieznana pogoda, braki w przygotowaniu, obtarcia, przewiania i inne, bo je znacie.
Zmęczenie po 40km biegu górskiego jest tak silne, że mały kamyk staje się sporą przeszkodą. Biegniemy po mocno nierównym terenie, do tego na początku nocą, zatem typowe skręcenie nogi, ma szanse się przydarzyć przy każdym ze 170 tysięcy uderzeń stopą. Im dalej tym szanse na taką kontuzje wzrastają a w końcówce, czyli 20km przed metą, bieg po nierównościach przypomina rosyjską ruletkę. Zmęczenie króluje, ruchy są intuicyjne, nieprecyzyjne, po prostu czekasz kiedy nastąpi buum. Upadek wygląda tak, jakby starsza osoba potknęła się o drobny kamyczek i po lekkim zachwianiu nie potrafiła utrzymać równowagi, dalej jak w zwolnionym filmie, ciało powoli i bezwładnie wali się na ziemie – wstać też jest bardzo ciężko.
W Krynicy, w Biegu 7 Dolin (B7D – 100KM + 4500m różnicy przewyższeń) startowaliśmy o 3:00 rano, ja z lampą czołową na głowie, która miała kulisty snop światła. Czytałem, że lepsze jest rozproszone, trójkątne światło, ale zignorowałem, uznając, że jakoś to będzie. Po mniej więcej 2 godz. biegu z czołówką zacząłem odczuwać mdłości. Z początku miałem żal do śniadania, ale płatki z bananem plus herbata już dawno i prawidłowo zasilały maszynerię. Zmieniałem odległość świecenia, ale widziałem mniej a przez to ślizgałem się na kamieniach, w końcu, gdy pojawił się brzask (zdjęcie tytułowe), zgasiłem latarkę i trudności minęły. Cóż, w ultra wszystko mierzy się inaczej, drobne potknięcie, zła latarka itp. Zagrożeniem jest ignorancja.
75% naszej energii idzie na chłodzenie organizmu, reszta na motorykę. W Krynicy byłem ubrany prawidłowo i dość szybko pozbyłem się rękawiczek, czapeczki, później wiatrówki, ale widziałem osoby w zimowych czapkach, kolorowych buffach na szyi, kultowych apaszkach, w których darli długo za długo, z mokrym czołem od pierwszych minut. To nie są dobre wynalazki, miłe ciepełko szybko zamienia się w przegrzanie, które bezpardonowo odbiera siły. Najlepsi startują w krótkich ubraniach, co w nocy, przy niskich temperach, wygląda dziwnie. Kiedy zapytałem Zdzicha Wojtyło jak mam się ubrać na rower podczas Ironmana, (ok. 9:30 było jeszcze dość zimno) powiedział w specyficzny dla siebie sposób – na początku będzie chłodno, ale strój krótki i poczekaj – ciepło buchnie z dużych mięśni jak z martenowskiego pieca. Zagrożeniem jest szukanie własnego komfortu.
Podczas zawodów wsparcie zapewniają najczęściej nasi najbliżsi. Przed B7D, pod wpływem literatury, poprosiłem Kasię i Anię (córkę), by nie zadały pytania, czy już mam dość i czy schodzę. Na 66km w Piwnicznej (pomiar czasu, przepak i miejsce spotkania) byłem w tak marnym stanie, że gdyby pojawiła się zachęta, kuszące pytanie wydaje mi się, że bym uległ i zszedł. Poziom zmęczenia, połączonego z odwodnieniem jest tak wysoki, że zaczynamy wyłącznie myśleć o tym, by impreza się zakończyła, nieważne z jakim rezultatem. Zdyscyplinowany team pytania nie zadał a ja podążyłem dalej bijąc się przez kolejne kilometry z myślami „po co?”
Na 85-tym spotkałem faceta, który stał na ścieżce i przywoływał gestami kogoś, kogo ja w ogóle nie widziałem – któryś z nas musiał mieć halucynacje. Zostawiłem go i zasuwałem dalej radosny, że do końca zostało tylko 15.
RZEŹNIK ma jeden bardzo trudny element, którym jest bieg w 2osobowych drużynach. Choć jesteśmy różni, to w równym tempie będziemy musieli pokonywać poszczególne etapy, czekając na kryzysy, które pojawią się w kompletnie różnych momentach – nic nie będzie optymalne.
Gdy wejdziemy w strefę zmęczenia przed fazą wyczerpania nasza tolerancja spadnie do zera, będziemy musieli zaakceptować, że jesteśmy inni. Łyk wody za mało, czy za dużo będzie problemem, zmysły wyostrzą się poza znane granice – pomarańcza przyciągnie zapachem z kilku metrów, hałaśliwi kibice i nie daj Boże dzieci z wuwuzelami, poranią stadionowymi dźwiękami. Jedynym celem zacznie być przetrwanie i możliwe skuteczne zakończenie biegu. Nasze ja skurczy się do bardzo wąskiego obszaru, do samej esencji kim i czym jesteśmy, bez tego wszystkiego w co nas przeobraziła cywilizacja –:) tego nie możesz doznać w normalnym życiu.
Ale spokojnie, objawy mijają tuż przed metą … a zagrożeniem mogą być zbyt długo przechowywane wspomnienia.
translation Anna Meysztowicz
After a brief respite following the marathon, we are back in training but we are no longer “adding to the woodpile” and just maintaining our capacity and strength that we have built up over these 6 months. We are scaling down the volume of the training so as to catch some lightness and the will to make the effort – on the 5th of June we need to be 20 years younger. I am happily decreasing the number of kilometres in our schedule that I am to run in the next two weeks, I glance nervously into the refrigerator in which, on my shelf, there are chiefly beets and greens. Resigned I try not to look at the wine cabinet – Director Kasia is radical. After ten days’ relaxation I am back on my diet and abstaining from alcohol. I think it’s even worse for Andrzej, since when we met on Saturday to reminisce about the marathon and surf our dreams more bravely with the help of some wine, Andrzej was glued to his pot of green tea.
This was supposed to be about threats so I need to get back on track, but I will avoid the obvious such as unknown weather conditions, insufficient preparation, sores, wind chill, etc. because you already know them.
The exhaustion following a 40 km mountain run is so extensive that a small stone becomes a large hurdle. We run over very rugged terrain, initially also at night, thus a typical twisting of the foot can occur at any of the 170 thousand steps. The further on, the larger the possibility of such an injury and toward the end, i.e. 20 km before the finishing line, the run over uneven terrain is somewhat reminiscent of Russian roulette. Exhaustion reigns, movements are intuitive, imprecise, you are basically waiting for the big boom. The fall looks like an elderly person tripping up over a pebble and, after slightly losing their balance, being unable to stay upright, then, like a slow motion film, the body slowly and inertly collapses to the ground – it is very difficult to get up too.
In Krynica, in the Bieg 7 Dolin/Run of the 7 Valleys (B7D – 100KM + 4500 m elevations) we started off at 3:00 am, myself with a head lamp featuring a spherical beam of light. I read that it is better to have a scattered, triangular light but ignored that information thinking that this would be ok. After less than 2 h of running with the lamp I began feeling nauseous. In the beginning I felt some anger towards my breakfast, but the cereal, banana and tea had long-since and properly been doing their job of powering my machinery. I kept changing the distance of the light but I couldn’t see as well and, because of this, kept sliding on rocks. Finally, when dawn broke, I turned off the light and my problems disappeared. In the Ultramarathon everything measures up differently, a small stumble, the wrong type of lamp, etc. Ignorance is the threat.
75% of our energy goes to cooling the organism, the rest to our motility. I was dressed appropriately in Krynica and I quite quickly got rid of my gloves, hat and later my jacket, but I could see people in winter hats, coloured buffs around their necks, popular bandanas, in which they tore on for too long with sweaty foreheads within the first half hour. Those are not good inventions, pleasant warmth quickly transforms into overheating, which takes away your strength without any mercy. The best of the best start off in short clothing, which looks very strange at night with low temperatures. When I asked Zdzich Wojtyło how to dress for the bike during the Ironman challenge (it was still quite cold at 9:30 am), he answered in his typical manner – it will be cold at the beginning, but wear a short outfit and wait – the heat will burst out of the large muscles like from a hearth. Looking out for your own comfort is a threat.
During the competition it’s mostly our loved ones who ensure our support. Before the B7D, under the influence of literature, I asked Kasia and Ania (our daughter) not to ask me if I’d had enough and whether I wanted to quit. At the 66th kilometre in Piwniczna (recording of time, repacking and meeting point) I was in such bad condition that if the incentive had appeared, the tempting question, I think I would have given in and given up. The level of exhaustion combined with dehydration is so high that all we can think about is the end of the event without a care for the result. My disciplined team did not ask the question and I ran on fighting through the subsequent kilometres with thoughts along the lines of “why??” running through my head. At the 85th kilometre I met a guy who was standing on the path and gesturing to someone I couldn’t see – one of us was having hallucinations. I left him behind and ran on happy that only 15 km were left till the end.
The RZEŹNIK run itself has one extremely difficult element, which is running in teams of two. Although we are different, we will have to overcome the individual stages of the run together, at an equal pace, waiting for crises that will appear at completely different moments – nothing will be optimal.
When we enter the exhaustion zone preceding the depletion phase, our tolerance will fall to zero and we will have to accept our differences. An excess or insufficient sip of water will be a problem, our senses will sharpen beyond our known boundaries – an orange will lure with its scent from several metres, noisy supporters and, God forbid, children with plastic horns, will hurt us with stadium-like noise. The only goal will become survival and the possible completion of the run. Our I will shrink to very narrow proportions, to the very essence of who and what we are without everything else that civilisation has converted us into – this is something you won’t experience in everyday life. But it’s ok, these symptoms disappear just before the finishing line… and the threat can be hanging onto the memories for too long.
fot. tytułowe źródło: źródło – www.polskabiega.sport_.pl
[tekst: Andrzej Zwara ] Witam wszystkich serdecznie. Jestem po pierwszym w swoim życiu maratonie. Tomasz Tarnowski poprosił mnie o wzięcie w nim udziału twierdząc, że to element treningu przed Rzeźnikiem w Bieszczadach. Jestem po, mogę więc z czystym sumieniem podziękować kolegom z grupy biegowej za wsparcie, dobre, mądre, często przerażające rady i za zwykłą ludzką życzliwość. Moja świętej pamięci Babcia Agnieszka zawsze mawiała, że za życzliwość ludzką zawsze należy dziękować, bo to rzadki i niecodzienny dar od samego Boga.
Zawsze przy tym trzeba kogoś wyróżnić, dlatego szczególnie dziękuję koledze Wojtkowi Ratkowskiemu za kilka bezcennych, jak dziś uważam, uwag. Mam nadzieję Wojtku, że się spotkamy w sobotę u Tomka w domu (wreszcie będzie można napić się wina, z tym że ta uwaga dotyczy już wyłącznie mnie).
A teraz kilka słów o samym maratonie. Na pięć dni przed biegiem nie robiłem już żadnych ćwiczeń, nie podejmowałem zbędnych wysiłków. Piątek spędziłem w Krakowie z moim starszym synem. To był dzień Jego urodzin. Urodziny są ważne, są afirmacją istnienia jako takiego, a w tym przypadku – istnienia życia w postaci mojego Jacka. Oglądaliśmy obrazy w galerii w Sukiennicach, łaziliśmy po Plantach do pierwszej w nocy, piliśmy przez cały dzień potworne ilości zielonej herbaty i odwiedzaliśmy krakowskie antykwariaty i księgarnie. W środku dnia poszliśmy na sushi (syn uwielbia sushi). Jedliśmy dużo i obficie. Obawiam się, że otarliśmy się lekko o grzech obżarstwa, ale urodziny to urodziny. Następnego dnia, po powrocie do Warszawy, spotkanie z żoną i dwójką pozostałych dzieci. Poszliśmy z nimi na sushi (oni też lubią japońskie) i znowu skończyło się, z mojej strony, obżarstwem. Żona moja podejrzliwie zapytała, czy aby jest to zgodne z dietą maratończyka. Odpowiedziałem, że biegnę tylko przypadkowo, a nie dla przyjemności, i że prof. Wojciech Ratkowski na jednym, mądrym prawdopodobnie, wykładzie powiedział, żeby jeść co się lubi. Natomiast przez całą sobotę piłem zieloną herbatę oraz wodę z miodem i cytryną. Popołudnie spędziłem na Stadionie Narodowym, oglądając tłumy maratończyków oraz miejsce startu. Od razu powiem, że jestem tchórzem i panikarzem. Wpadłem więc natychmiast w depresję przedstartową, widząc tylu twardych, gniewnych i bojowo nastawionych ludzi. Jeden z nich zdradził mi, że interesuje Go tylko czas 3:20, a może jeszcze mniej. Wpadłem w przerażenie, czy Oni poczekają na mnie zanim ja raczę zakończyć bieg. I tylko przez głupią męską zawziętość i typowy dla faceta brak cywilnej odwagi, skłamałem bezczelnie, że i ja zainteresowany jestem czasem mnie satysfakcjonującym (nie podałem jakim, ale miną dałem do zrozumienia, że chodzi o czas krótki, bardzo krótki).
W niedzielę 26 kwietnia, przepełniony strachem i płynami w organizmie, niechętnie udałem się na start. Ustawiłem się na 4:15, bo Tomasz powiedział, że tam jest moje miejsce. Obsesyjnie prześladowała mnie jedna myśl – nie dopuścić organizmu do tzw. ściany, czyli stanu wycieńczenia. Jestem człowiekiem, który ceni sobie wygodę, stan ciała i ducha zrównoważony (nie mylić z ideą zrównoważonego rozwoju). Ściśnięty strachem, ruszyłem do biegu. Zacząłem biec tempem, które znałem z naszych treningów, a które to dawało mi poczucie komfortu i przyjemności. I właściwie to już wszystko, co zapamiętałem z biegu. Cztery godziny upłynęły jak we śnie. Nie potrafię powiedzieć, jak i kiedy czas upłynął. Pamiętam, onirycznie, faceta wymiotującego pod drucianym ogrodzeniem – to było w okolicy ulicy Powsińskiej, człowieka leżącego w szczerym polu przy jakiejś szosie (obok stała karetka pogotowia) oraz małe dziecko z transparentem: Kocham Tatę. Obudziłem się na jakimś moście z widokiem na Stadion Narodowy, z poczuciem, że mam sztywne uda i swędzi mnie w lewym boku. Poczułem zmęczenie, samotność i radość, że koniec już bliski. Ostatnie dwa kilometry były męczące i dłużyły się niemiłosiernie, słowem koszmar, brr… Szokiem dla mnie był moment, kiedy minęła mnie na ostatniej prostej, tej wzdłuż stadionu, babcia z niezwykle skupioną, powiedziałbym zawzięta, miną. Nie spotkałem jej już nigdy potem. Nie wiem zatem czy to był sen czy jawa. W każdym bądź razie nie miała miny dobrotliwej, jaką miewała moja świętej pamięci Babcia Agnieszka.
Na zakończenie miła niespodzianka – na kilkaset metrów przed metą usłyszałem okrzyki. To były moje dzieci, żona, znajomi. Kiedy zobaczyłem ich uśmiechnięte twarze, poczułem się szczęśliwy i z godnością i obojętnym wyrazem twarzy przekroczyłem metę. Maraton stał się wyłącznie historią. Nic więcej nie pamiętam i nic już chyba nie ma sensu dodawać. Dziś bardziej rozumiem co znaczy fraza: samotność długodystansowca. Bieg to po prostu kwintesencja naszego życia, wszystko w pigułce.
Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali dobrym słowem i uśmiechem. Bez Was Drodzy projekt Tomka nie miałby żadnego sensu. Andrzej Zwara
translation Anna Meysztowicz
ANDRZEJ’S ONIRIC MARATHON
[text: Andrzej Zwara ] Warm greetings everyone. I have completed my first ever marathon. Tomasz Tarnowski asked me to participate in it claiming that it was an element of training before Rzeźnik in the Bieszczady. I have completed it so I can, with a clear conscience, thank my friends from the running group for their support, for good, intelligent and often terrifying advice, and for their simple human goodwill. My dear departed Grandmother Agnieszka would say that one should always be thankful for human goodwill because it is a rare gift from God himself.
Someone always deserves to be singled out here, which is why I would particularly like to thank my friend Wojtek Ratkowski for some invaluable advice, as I realise today. I hope, Wojtek, that we can meet at Tomek’s house on Saturday (we can finally drink some wine, except that this only refers to me now).
And now a few words about the marathon itself. Five days before the run I stopped training, I did not undertake any physical efforts. I spent Friday in Kraków with my older son. It was his birthday. Birthdays are important, they are an affirmation of existence as such and, in this case – the existence of the life of my Jacek. We saw paintings at the gallery at the Cloth Hall (Sukiennice), walked the Planty until 1 am, drank incredible amounts of green tea during the day, and visited Kraków’s antique and book shops. In the middle of the day we went for sushi (my son loves sushi). We ate a lot and abundantly. I fear that we slightly sinned as concerns overeating, but birthdays are birthdays. The next day, after returning to Warsaw, a meeting with my wife and our two other children. We went with them for sushi (they also like Japanese food) and that once again culminated in overeating for me. My wife asked suspiciously if that is in line with a marathoner’s diet. I answered that I am only running by accident and not for pleasure, and that Professor Wojciech Ratkowski said during one, probably intelligent, lecture, to eat what one likes. However, for all of Saturday I drank green tea as well as water with honey and lemon. I spent the afternoon at the National Stadium, watching crowds of marathon runners and examining the starting line. I will tell you straight off that I am a wimp and scaremonger. So I immediately fell into a pre-start depression, seeing so many hard, angry and battle-ready people. One of them admitted to me that he was only interested in a time of 3:20 or even less. I became terrified, will they wait for me until I deign to finish the run? And it was only through stupid male obstinacy and the lack of civil courage typical for a man, that I insolently lied that I too am interested in a time that would satisfy me (I did not say what time, but made sure my facial expression showed that it was a short time, a very short time).
On Sunday 26 April, full of fear and liquid in my organism, I unwillingly approached the starting line. I was set on the time of 4:15, because Tomasz had said that that was my place. I obsessed over one thought incessantly – not to let my organism come against a so-called “wall”, i.e. burnout. I am a man who values comfort, a balanced state of body and spirit (not to be confused with the idea of sustainable development). Rigid with fear, I set off. I began to run at the tempo I knew from our training sessions and which gave me a feeling of comfort and pleasure. And that is basically all that I can remember from the run. Four hours passed as if in a dream. I cannot tell you how and when that time passed. I remember, onirically, a man throwing up under a wire fence – that was near Powsińska Street, a man lying in the middle of a field by some highway (an ambulance was parked next to him), and a small child with a banner: I love Dad. I woke up on some bridge with a view of the National Stadium with the feeling that my thighs are stiff and I have an itch in my left side. I felt tired, lonely and happy that the end was in sight. The last two kilometres were tiring and seemingly endless, a nightmare in a word, brr… I was shocked when, on the last leg of the marathon, the one along the stadium, I was overtaken by a grandmother with an unusually concentrated, I would say animal-like, expression on her face. I never saw her again. Thus I do not know whether or not this was a dream. In any case she did not have a benevolent expression, like my dear departed Grandma Agnieszka had.
At the end a pleasant surprise – a few hundred metres from the finishing line I heard shouts. Those were my children, wife and friends. When I saw their smiling faces I felt happy and, with dignity and an indifferent expression on my face, I crossed the finishing line. The marathon had become no more than history. I don’t remember anything more and there’s probably no point in adding anything here. Today I will better understand the meaning of the phrase: the loneliness of the long distance runner. The run is simply the quintessence of our life, everything summed up.
Thank you to everyone who supported me with a kind word and a smile. Without you, dear people, there would be no point to Tomek’s undertaking.
Po 37 kilometrze słyszysz ciężki oddech, przygłuszany przez własny puls, który wali jak dzwonnica kościelna. Nogi zaczynają ciążyć, coraz trudniej utrzymać równowagę a drobna nierówność staje się dużą przeszkodą. Raczej nie przyspieszasz, bo jesteś cholernie zmęczony, do tego odwodniony. Ręce pracują jakby nienaturalnie obszernie, chcąc pomóc słabnącym nogom. Szamotanina, więc redukujesz ruchy, albo tylko tak ci się zdaje. Zostało jeszcze 5km – teraz nie odpuszczasz i ciśniesz, by przełamać kolejną barierę. 42,195km biegu – piiii – komputer na nadgarstku zakończył pracę. Koniec – to Twój Maraton. W uszach łomot, wzrok powoli łapie szczegóły, łzy spływają klarując obraz. Pół godziny później, po prysznicu, w utlenione ciało wleją się endorfiny – to Twoja nagroda.
Innego dnia, w innym miejscu. Ostatni etap nawadniania minął pół godziny temu. Pełna koncentracja i równy oddech, mięśnie napinają się, wpierw jedno a potem drugie kolano wędruje w kierunku klatki piersiowej – wygląda to dziwnie, jak w zwolnionym tempie. Na twarzy pełne skupienie przecięte grymasem bólu. Obie nogi prawie równocześnie lądują na podłożu, teraz najważniejsza jest równowaga, odpowiedni balans, idealne wymierzenie odległości. Oczy widzą, ale mózg już nie nadąża z przetwarzaniem całego procesu, a została jeszcze druga połowa dystansu. Albo sprintem przez pochylenie ciała, zmuszając nogi do dramatycznej walki z grawitacją, albo metodycznie i spokojnie. Wynik, podobnie jak przy poprzednich treningach jest nieznany, od wielu lat. Odgłos ostatnich, niezdarnych pięciu kroków zwiastuje sukces – tym razem dotarł do łazienki, bez pomocy. Za 5 minut pielęgniarka pomoże wrócić na szpitalne łóżko. Te 5 minut siedzenia na klozecie, do którego w kilku niepewnych krokach dotarł o własnych siłach to triumf samodzielności – dzisiejsza nagroda ma smak nadziei.
(35 kilometr – w intencji Tatiany) Tomek
Translation Anna Meysztowicz
After 37 km you hear your heavy breath, deafened somewhat by your own pulse, which is thumping like a church bell. Your legs weigh heavy, it’s increasingly more difficult to keep your balance and any slight unevenness becomes a huge obstacle. You can’t really speed up because you are just exhausted, and dehydrated as well. Your hands are working oddly widely as if wanting to help your weakening legs. A scramble so you reduce your movements, or so you think. There are still 5 km remaining – you don’t give up yet and press on to break the next barrier. 42.195 km of running – ping – the computer on your wrist has finished its work. That’s your Marathon. Thunder in your ears, your eyes slowly catch details, tears running down and clearing the image. Half an hour later, after a shower, your oxygenated body will overflow with endorphins – that is your reward.
Another day, another place. The final phase of hydration was half an hour ago. Full concentration and even breathing, muscles are tensing, first one then the other knee move towards the ribcage – this looks strange, as if in slow motion. Full concentration on the face, cut with a grimace of pain. Both legs land on the ground nearly simultaneously, what is most important now is balance, the right balance, the precise calculation of distance. The eyes see but the brain cannot keep up with processing the entire procedure, and still half the distance remains. Either by sprinting and bending the body, forcing the legs into a dramatic battle with gravity, or calmly and methodically. The result, similarly as with the previous training session, has been unknown for many years. The sound of the final awkward steps heralds success – this time he has reached the bathroom without help. In five minutes the nurse will help him return to the hospital bed. These five minutes of sitting on the toilet, which he reached through his own efforts by several uncertain steps, are a triumph of independence – today’s reward is the taste of hope.
To był bardzo dobry bieg, każdy z nas zrobił rekord życiowy. Piotr zadebiutował wynikiem 3g47min39s. Rysiek pobiegł najszybciej i osiągnął piękny wynik 3:17:23, ja się bardzo cieszę z 3:32:14, no i Andrzej! Zakładał tydzień temu bieg na 4g30min. W sobotę, przed startem, delikatnie sondując samopoczucie kolegi, wspólnie z Ryśkiem namawialiśmy Andrzeja na bieg w tempie 6min/km czyli wynik końcowy 4g15min. To nie jest łatwa decyzja. Można zacząć biec na 4:15 i po 35km zakończyć – fizjologia nie kłamie. Andrzej zdecydował się i zaczął z grupą prowadzoną przez specjalnego pacemakera na czas końcowy 4:15 – czyli mniej więcej każde 10km w 60 minut. My również biegliśmy z pacemakerami, Piotr na 3:45, ja na 3:30 a Rysiek 3:15. Za metą, w przebieralni czekałem na informację o Andrzeju i doszła – czas około 4g10min. – czyli dał rade i jeszcze urwał 5min. – świetnie! Dopiero w drodze powrotnej do Sopotu Andrzej przysłał swój oficjalny czas, który otrzymał sms’em – 4:05:06!! Poprzedni czas był czasem brutto mierzonym od strzału startera i ten czas widać na tablicy gdy wbiegamy na metę. W tego typu biegach jest tak, że ogromna kolumna, blisko 10 tysięcy maratończyków (ukończyło 7.358 ), podzielona jest na strefy czasowe, które osobnymi blokami zbliżają się do linii pomiaru czasu i przekraczają je z pewnym opóźnieniem od strzału startera. Indywidualny pomiar elektroniczny – specjalny chip umieszczony jest w numerze startowym – i tak mierzy czas indywidualny każdego z biegaczy, który później przesyłany jest sms’em.
Pewnie wielu z Was biega sobie rekreacyjnie, niektórzy może nawet pokonują 10km. Teraz wyobraźcie sobie, że biegniecie tylko te 10km wspólnie z Andrzejem – wiecie doskonale jak trzeba mocno pracować, by zmieścić w 58min! A teraz jeszcze 3 raz to samo plus 2km, które dołożyła królowa angielska. To świetny wynik – gratulacje Andrzej!
Henryk Szost powiedział, że pogoda była trudna – deszcz, wiatr i ślisko. Polak, który uznawany jest aktualnie za najlepszego białego maratończyka na świecie uzyskał 2:10:11 i zajął 9 miejsce. Zwyciężył Etiopczyk LEMI Hayle Berhanu z czasem 2:07:57. Te wyniki świadczą o światowym poziomie sportowym tego maratonu. Rewelacyjna była również organizacja imprezy. Pogoda choć deszczowa i lekko wietrzna, była dla nas dobra, znaliśmy taką, jak i znacznie trudniejszą z naszych wspólnych zimowych treningów.
Andrzej czekamy na Twoją opowieść!
Translation Anna Meysztowicz
This was a very good run. Each of us set our own record. Piotr debuted with a result of 3 h 47 min 39 s. Rysiek ran the fastest and achieved the beautiful result of 3:17:23, I am very pleased with my 3:32:14, and Andrzej! A week ago he was betting on a run of 4 h 30 min. On Saturday, before the start, subtly probing our friend’s mood, together with Rysiek, we tried to talk Andrzej into running at a tempo of 6 min/km, i.e. an end result of approximately 4 h 15 min. That is not an easy decision. You can start running at 4:15 and finish at 35 km – physiology does not lie. Andrzej agreed and started with a group led by a special pacemaker for an end result of 4:15 – i.e. roughly 10 km in 60 minutes. We also ran with pacemakers, Piotr at 3:45, myself at 3:30 and Rysiek at 3:15. Behind the finish line, in the change rooms, I waited for news of Andrzej and I got it – a finishing time of around 4 h 10 min – meaning that he not only managed but also sliced 5 minutes off his planned finishing time – excellent! It was only on the way home to Sopot that Andrzej sent his official time, which he received via text message – 4:05:06!! The earlier time was gross time measured from the starting shot and this time is shown on the board when we cross the finishing line. In these types of runs it’s like this: an enormous column, close to ten thousand marathoners, is divided into time zones, which approach the time measurement line in separate blocks and cross it with some delay as regards the starting shot. The individual electronic measurement – a special microchip – is placed in the starting number and it measures the individual time of each runner, which is later sent to them by text message.
Probably many of you run recreationally, some maybe even 10 km. Now imagine that you are running just this 10 km together with Andrzej – you know exactly how hard you must work to get there within 58 minutes! And now three times that distance plus 2 km that the British Queen added. That is an excellent result – congratulations Andrzej!
Here you can find the results divided into time segments:
Henryk Szost said that the weather was difficult – rainy, windy and slippery. The Pole who is presently considered to be the best white marathoner in the world achieved a time of 2:10:11 and took 9th place. The winner was Ethiopian LEMI Hayle Berhanu with a time of 2:07:57. These results attest as to the world class sporting level of this marathon. The event was also fantastically organised. The weather, though wet and somewhat windy, was good for us, we are well used to these types of weather conditions, as well as much more difficult ones from our joint winter training sessions.
Za 3 dni, w niedzielę o 9:30 rano, staniemy na starcie Orlen Maratonu. Emocje są już spore, a do tego różne rzeczy dookoła zaczynają dodatkowo podnosić ciśnienie – wyłączamy trening, staramy się maksymalnie wypoczywać, jemy ostrożnie, wypełniamy rytuały – prawie jak Indianie Tarahumara -:). W praktyce to zimne prysznice przed startem, pasta party – czyli uczta makaronowa w sobotę i w tym samym dniu wielkie nawadnianie tak, by siki były przeźroczyste a żyły wyraźnie widoczne. Oczywiście nie możemy zapomnieć o samym przyjeździe do Warszawy, strojach, odbiorze numerów startowych, a licho nie śpi. Wojtek Ratkowski, podczas jednego z treningów, opowiadał nam o swoim wyjeździe na zawody do Australii, do której, w latach 80tych, podróżował przez 3 doby, spędzając czas w samolocie lub ławeczkach lotniskowych. Na miejscu okazało się, że zagubiono jego cały bagaż i przez kolejne dwa dni nie znaleziono. Mocno zmęczony stanął na starcie maratonu 42km w kompletnie nowych butach, które kupił w sklepie tuż przed biegiem … wynik: 2godziny 17 minut! Hmm … u nas będzie zupełnie inaczej, buty będą nasze i dobrze rozbiegane, nie będzie lotnisk, zmiany pory roku i klimatu, no i czas też będzie inny!
Nie możemy zapomnieć o koszulkach, w których będzie można nas zobaczyć na trasie.
oraz opasek na nadgarstek – to również znak rozpoznawczy!
Dzieje się! W poprzedniej akcji „Ironman za respiratory” najwyższą jednorazową wpłatą była kwota 14tyś złotych. Do niedawna byłem przekonany, że Jerzy będzie miał „zakwasy po tamtym wysiłku”, ale … pojawił się i to w pełnej formie. Jerzy Kobyliński z Gdańska przysłał maila z deklaracją 200 zł*1km i chce uczestniczyć w akcji . Przed nami pierwsza runda – Maraton 42km – w zasadzie to „trening” – publiczność już zajmuje miejsce na widowni, a Jerzy po prostu rezerwuje pierwszy rząd -:) Wielkie, wielkie dzięki! Oczywiście dziękujemy wszystkim, którzy nam kibicują i dodatkowo kupują „dobroczynne bilety” powoli wypełniając wirtualną widownię. Dodając wszystkie pojedyncze deklaracje wynika, że 1km w biegu RZEŹNIKA wart już jest 462zł a dodatkowa suma darowizn wynosi 11700 zł – wyliczenia na dzień wczorajszy.
Deklaracje wsparcia. Wszystko jest wytłumaczone w tej zakładce http://ultramaraton.zakonmaltanski.pl//wspierajacy/, ale zostałem poproszony o krótkie przypomnienie zasad. Zbieramy na Fundację Maltańską i Osadę Burego Misia – informacja znajduje się na blogu w zakładce beneficjenci. Można przekazywać dowolną darowiznę, albo też w pewnym sensie wziąć udział w honorowym zakładzie obstawiając 1km w biegu Rzeźnika (77,7kilometrów) naszej 2-osobowej drużyny – jak dobiegniemy do mety, deklarowaną kwotę mnoży się przez 77,7 a sumę przekazuje na konto fundacji. Otrzymaliśmy deklaracje w wysokości np. 1zł, 5 zł, 20 zł za 1km – czyli deklarujący wpłacą odpowiednio (1 zł) 77,7zł i (5zł) 388,5zł (20zł) 1554 zł itd. Jerzy na mecie będzie miał przygotowane 15 540 zł. Jeśli nie dobiegniemy do mety Wasze deklaracje zostaną pomnożone przez ilość kilometrów, które faktycznie uda nam się pokonać (pomiar GPS), czyli mniej niż wynosi cały dystans.
Heritage Hotels Poland obok deklaracji finansowej 100zł*1km przekazało nam po 2 vouchery do każdego z 16-tu wyjątkowych hoteli, które możecie obejrzeć na stronie http://heritagehotels.pl/pl/ (voucher = 1 nocleg dla 2 osób – ważny do 31 grudnia 2015 r.) To okazja! – wybierz pobyt w hotelu, który Cię interesuje, napisz do Kasi k.tarnowska@agencjafm.com.pl i uzgodnij dowolną (promocyjną) kwotę, którą przekażemy na główny cel akcji. Korzystając z tej oferty dajecie dodatkowe, tak potrzebne wsparcie – dziękujemy.
Maraton 42km i sprawy organizacyjne. Wiem, że część Warszawiaków przeklina imprezę, gdyż będą mieli zablokowane miasto – zatem dla nich i dla tych spoza stolicy informacja, że TVP1 robi transmisję z maratonu w niedzielę 26.04 – start o 9:30.
start Orlen Maraton 2014
Do tego, jeśli ktoś ma ochotę może śledzić w komputerze nasze zmagania na trasie – system live tracking pokazuje wyniki co około 5km, wystarczy wejść na stronę: http://orlenmarathon.pl/live-tracking i wpisać nasze numery startowe Andrzeja nr 2514 i mój nr 2491. Tych, którzy wybiorą się na spacer, w stolicy, zapraszam do kibicowania – to bardzo pomaga. Tu można znaleźć trasę biegu i jednocześnie mała podpowiedź nawigacyjna, Andrzej może poruszać się w średnim tempie 5min50s/1km – choć na początku może trochę szybciej, a ja odpowiednio ok. 5min10s/1km – to tylko przybliżone plany. TRASA – http://www.orlenmarathon.pl/sites/all/themes/orlenmaraton_mobile/files/mapa_pl.png a na trasie, zauważcie, że chyba co 1km będzie grał zespół muzyczny na żywo – będzie się działo!
Przeżywam debiut Andrzeja, do tego atmosfera jest taka jakby projekt miał się zakończyć w tą niedzielę, a to pułapka. Przed nami kolejny miesiąc i główny start w Bieszczadach – 77,7km po górach. To dość okrutna konstrukcja, zwłaszcza dla Andrzeja – po 6 miesiącach wyrzeczeń, każdy by chciał świętować debiut w maratonie i w końcu odpocząć, a tu musimy przepracować jeszcze cały maj. Do tego nie zapominamy, że to akcja dobroczynna i głównie w tej sprawie biegamy od 6 miesięcy. Odpoczynek po maratonie będzie krótki, trzeba szybko się pozbierać, wrócić do treningów, wrócić do proszenia o datki na szczytne cele.
Translation Anna Meysztowicz
In two days, at 9:30 am on Sunday, we will stand at the starting line of the Orlen Marathon. Emotions are already running high, and additionally surrounding issues are increasing the pressure – we are stopping training and trying to rest as much as possible, we are eating carefully and carrying out certain rituals – almost like the Tarahumara Indians -:). In practise these are cold showers before the start, a pasta party – i.e. a pasta feast on Saturday and, on the same day, extensive hydration so that our urine is crystal clear and our veins visible. Naturally we cannot forget the actual trip to Warsaw, our outfits, collecting our starting numbers and “evil does not sleep”. Wojtek Ratkowski, during one of his trainings, told us about his trip to race in Australia where, in the 1980s, he travelled to over 3 days, spending time on planes or airport benches. On arrival it turned out that his whole luggage had been lost and it was not found for another two days. Exhausted, he stood at the start of a 42 km marathon in completely new shoes that he purchased just before the run…. His result: 2 hours and 17 minutes! Hmm… it’s going to be very different for us, the shoes will be ours and well worn-in, there won’t be any airports, change of season or climate, and the time will be different too!
We cannot forget our t-shirts, in which you will be able to see us on the route. [foto] And our souvenir wristbands on the right hand – that is also a way to recognise us! [foto]
Important things happen. In the previous “Ironman for ventilators” campaign the largest single payment was in the amount of 14,000 zloty. Until recently I was convinced that Jerzy would have “sore muscles from that effort”, but… he has reappeared and in full form at that. Jerzy Kobyliński from Gdańsk has sent us an email declaring 200 zł/1 km and wants to participate in the ULTRAMARATHON campaign. The first round awaits us – in fact, this is just “training” – the 42 km marathon – and Jerzy has simply reserved a first row seat among the spectators – :). A huge, huge thanks! Naturally we thank all of you who are cheering for us and are additionally buying “charity tickets”, slowly filling up the virtual audience. Adding up all of the individual declarations it results that 1 km in the RZEŹNIK run is already worth 462 zł and additional donations amount to 11,700 zł as of yesterday.
Declarations of support. Everything is explained in this link http://ultramaraton.zakonmaltanski.pl//wspierajacy/, but I have been asked to summarise the principles. We are collecting money for the Foundation of Malta and the Dun Teddy Bear Settlement – the information can be found on the blog in the link titled “Beneficiaries” (beneficjenci). You can make a donation of your choice or, in a certain sense, take part in an honorary bet declaring a sum per 1 km of the Rzeźnik run (77.7 kilometres) for our team of two – when we reach the finishing line, the declared sum is multiplied by 77.7 and you transfer the amount to the bank account of the Foundation. We have received declarations in the amount of, for example, 1 zł, 5 zł, 20 zł per 1 km – i.e. the donors pay, respectively: (1 zł) 77.7 zł, (5zł) 388.50zł, (20 zł) 1,554 zł, etc. Jerzy will have 15,540 zł prepared at the finishing line. If we don’t reach the finishing line, your declarations will be multiplied by the number of kilometres we actually manage to cover (calculated by GPS), i.e. less than the distance of the total run.
Heritage Hotels Poland, besides a financial declaration of 100 zł/1 km, have provided two vouchers to each of their 16 exceptional hotels, which you can check out on the website http://heritagehotels.pl/pl/ (1 voucher = 1 night for 2 people, valid until 31 December 2015). What a great deal! Pick a stay at a hotel that interests you, email Kasia (k.tarnowska@agencjafm.com.pl) and agree on a promotional amount, which we will commit towards the main goal of our campaign. By making use of this offer you are providing additional, much needed support – thank you.
The 42 km marathon and organisational matters. I know that some Warsaw residents curse this event, since their city will be paralysed – thus for them and for those from other cities, TVP1 is filming the marathon on Sunday 26 April – start at 9:30 am. Additionally, if anyone feels like following our efforts on the route via computer – the live tracking system shows results approximately every 5 km, just go to the website http://orlenmarathon.pl/live-tracking and enter our starting numbers: Andrzej’s is no. 2514 and mine, no. 2491. Those in the capital heading out for a walk I invite to cheer us on – that really helps. Here you can find the route of the run and simultaneously a small navigational hint – Andrzej can move at an average tempo of 5 min 50 s/1 km – although perhaps a little faster at the start, and I at approx. 5 min 10 s/1 km – those are just approximate plans. As for the ROUTE – you can find the map here: http://www.orlenmarathon.pl/sites/all/themes/orlenmaraton_mobile/files/mapa_pl.png And, please note that, along the route, a live band will be playing roughly at every 1 km – it’s going to be action packed!
Andrzej’s debut is an emotional experience for me and, furthermore, the atmosphere is as if the project is coming to an end this Sunday, and this is a trap. Before us another month and the main start in the Bieszczady – 77.7 km in the mountains. This is quite a cruel construction, especially for Andrzej – after 6 months of sacrifices everyone would want to celebrate their debut in a marathon and finally rest, but here we have to work through the whole month of May. Additionally let’s not forget that this is a charity campaign and it is mainly for this that we have been running for the last 6 months. Our rest after the marathon will be short-lived, we have to quickly get ourselves together, return to training and to asking everyone for donations for these noble goals.
List od prof. Wojciecha Ratkowskiego – w latach 80tych jednego z najlepszych maratończyków na świecie. Tomek
Wojciech Ratkowski Źródło: maratonypolskie.pl
Wojtek! – wielkie dzięki za wsparcie w trudnym, zimowym okresie – nasze treningi nie dłużyły się dzięki Twoim opowieściom, (fot. w nagłówku – Wojtek z nami na treningu), Andrzej i Tomek.
Andrzej! Jestem pod wrażeniem!
Okres przygotowania do maratonu właściwie dobiegł końca. I za tydzień stajesz przed egzaminem. Gratuluję wytrwałości i determinacji w przygotowaniach. Podziwiam Ciebie tym bardziej, że zrealizowałeś to wszystko co zamierzałeś, codziennie pracując zawodowo. A przy Twoich obowiązkach naprawdę trudno zebrać się do biegania. Jak ja trenowałem, było mi dużo łatwiej bo bieganie stanowiło mój zawód. To zupełnie co innego łączyć pracę z treningiem. I jeszcze jedno. Przystępując do przygotowań do maratonu nie miałeś właściwie żadnego doświadczenia w treningu i … jesteś już po pięćdziesiątce. Tylko człowiek silnego charakteru może się tego podjąć.
To co do tej pory zrobiłeś przez 6 miesięcy upewnia mnie, że ten egzamin będzie to dla Ciebie ciężki (bo każdy maraton jest walką z samym sobą), ale pomyślny. Zazdroszczę Tobie tego biegu. Ja jeszcze nie „dorosłem” do ponownego startu na 42 km. Będziesz też miał bezpośrednie wsparcie Tomka. Ale pamiętaj o pewnych zasadach, które mogą Tobie pomóc na trasie. Pij od samego początku izotoniki (mają cukier), i to dość dużo. Nie daj się ponieść tłumowi. Na początku wszyscy biegną za szybko. Im wolniej zaczniesz, tym lepiej będzie się Tobie biegło drugą połówkę. I nawet 35 kilometr nie będzie spotkaniem ze ścianą. Pamiętaj, jesteś przygotowany, żeby przebiec maraton. Pokazałeś to na treningach. I teraz już wszystko w Twojej głowie. „Połamania”. Wojtek.
Prof. nadzw. dr hab. Wojciech Ratkowski – Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku; Kierownik Zakładu Lekkiej Atletyki
Osiągnięcia sportowe:
1983 – 1989 członek kadry narodowej w maratonie
1984 – Mistrzostwo Polski w Biegu Maratońskim ( uzyskanie nominacji Olimpijskiej na Igrzyska w Los Angeles 1984 ) rekord życiowy 2:12:49
Translation Anna Meysztowicz
Andrzej! I’m impressed!
The period of preparing for the marathon has pretty much ended. And in one week’s time you face your exam. I congratulate you on your endurance and determination in your preparations. I admire you all the more given you have realised all your goals all the while working every day in your profession. And with all of your obligations it is really very difficult to find time for running. When I trained it was a lot easier as running was my profession. Combining work with training is something different altogether. And one more thing. When you started to prepare for the marathon you pretty much had no experience in training and… you are over fifty. Only a person with a very strong character can take on something like this.
What you have done so far in 6 months assures me that this test will be difficult for you (because each marathon is a battle with one’s self), but it will also be auspicious. I envy you this run. I have not yet “matured” to the decision of starting again at 42 km. You will also have Tomek’s direct support. But remember certain principles that may help you on the route. Drink large amounts of isotonics from the very beginning (they contain sugar). Don’t let yourself be carried by the crowd. At the start everyone runs too fast. The slower you start, the better you will run the second half. And even the 35th kilometre won’t be a meeting with a wall. Remember, you are prepared to run the entire marathon. You proved this during training. And now it’s all in your head. “Break a leg”. Wojtek
bio: Associate Professor Wojciech Ratkowski, PhD
Gdańsk University of Physical Education and Sport
Head of the Athletics Unit
Sports achievements
1983 – 1989 member of the national team in the marathon run
1984 – Polish Marathon Champion (nomination for the 1984 Los Angeles Olympic Games) personal record 2:12:49
Święta za nami i nasze 40 dniowe postanowienia postne przestają obowiązywać – uff -:). U mnie bez alkoholu a Andrzej (twardziel) dorzucił do tego jeszcze kawę! Był to również okres najcięższych treningów gdzie dobiłem do 300km/30dni a Andrzej do ok. 230km.
Już po świętach, podczas weekendowego biegania, rozważaliśmy kwestię braku alkoholu w naszej diecie od środy popielcowej. Na którymś kilometrze wychodziło już na to, że wino, piwo, mogłoby w ogóle nie istnieć. Parę kilometrów dalej ten pogląd nie wytrzymywał kontrargumentów, zmęczenie też pilnowało granic rozsądku a odwodnienie rysowało konkretne plany na wieczór. Pod koniec, w zasadzie wszyscy byli zgodni, że pewne teorie wybiegają za daleko, a ci którzy wymyślili fermentację zasługują na nagrodę Nobla. Z tym pewnie byłby problem, bo nie wiadomo komu i gdzie wręczyć taką nagrodę – uważa się, że raczono się alkoholem już 8000 b.c., małpy, słonie i inne zwierzaki też sobie radzą w tym temacie, a w Chinach regularnie pędzono napitek z ryżu już 4000 lat przed Chrystusem.
Dobrze, ale jak to jest z alkoholem i treningami wytrzymałościowymi, które są najlepszym poligonem doświadczalnym dla nauki i dietetyków. Czy piwo po treningu jest dopuszczalne, zalecane, czy może jest inaczej? Otóż w świetle dzisiejszej wiedzy, piwo nie jest najlepszym zakończeniem mocnego sportowego dnia, szczególnie, jeśli musimy się zregenerować do kolejnych treningów, nie mówiąc o startach w zawodach. Każda ilość alkoholu powoduje wiązanie kilku cząstek wody i odciąganie jej od zadań, do których jest stworzona – uczestniczenia jako rozpuszczalnik w procesach biochemicznych. Mniej wody w organizmie i wszystko spowalnia, w tym nasza regeneracja – myślenie z resztą też. To w zasadzie tyle, nie ma więcej tajemnic, choć można dorzucić parę argumentów przy większej dawce boskich napojów – podrażnienie ścianek jelit co powoduje gorsze wchłanianie substancji odżywczych i zaburzenia snu, a to wprost obniża tempo regeneracji. Stan odwodnienia poza tym jest potęgowane przez częstsze sikanie spowodowane przez alkohol. Warto też wiedzieć, że piwko po treningu rozszerza naczynia krwionośne i powoduje szybsze krążenie krwi, co dla wielu jest wystarczającym argumentem za „chmielową regeneracją”. Jednak rzeczywistość jest taka, że po mocnym biegu mikrourazy mięśniowe, pęknięcia włókienek należy „zamykać” schładzając najlepiej zimną wodą, lodem – a wyczynowcy idą do kriokomory . Poszerzanie naczyń krwionośnych piwem niestety działa odwrotnie, zwiększa obrzęk a tym samym problem.
Te zdobycze wiedzy medycznej zasmucają nas, więc pociechy szukamy w Górnym Meksyku gdzie żyją „urodzeni biegacze” – Indianie Tarahumara. Ewolucja wytworzyła szczególne przystosowanie tego, liczącego ok. 70tysięcy ludzi, plemienia – otóż, od dzieci po starców, Tarahumara biegają i to na długich dystansach bez większego zmęczenia. W ten sposób przetrwali ci, którzy dogonili pożywienie, albo uciekli przed wrogiem. Statystyki donoszą, że jeden z przedstawicieli tego plemienia pokonał 560km w 72godziny, zapraszani w ostatnich 15 latach na różne zawody w ultra maratonach, większość z nich wygrywali.
Naukowcy analizowali nie tylko naturalne warunki ich życia, czynniki ewolucji, techniki biegu w sandałkach, ale również dietę, która składała się z bardzo prostych składników. Indianie Tarahumara opierają ją na fasoli, papryce, kukurydzy, różnych zieleninach, do tego mają swoje napoje, które moglibyśmy nazwać isotonicami oraz kukurydziane piwo.
I co ciekawe, dzień przed tradycyjnymi zawodami świętują wlewając w siebie możliwie duże ilości napojów, w tym piwa, co doprowadza ich do stanu upojenia, jednak nie upicia. Wydaje się, że to lekkie 1.5% piwo posiadające ogromną ilość witamin, soli mineralnych i energii daje szczególnie wysokie nawodnienie organizmu tuż przed zawodami biegowymi, które w terenie górzystym mają zasięg ponad sto a czasem dwieście kilometrów!
Lekko pokrzepieni tymi informacjami, zastanawiamy się co dalej?
Ultrasy i praktycy mówią – na 1 dawkę piwa, 1 dawka wody, na 1 dawkę wina 2 dawki wody, na wyższe procenty nie wchodzimy bo … ile można pić wody. / Tomek
Easter is over and our 40 day Lent resolutions are no longer binding – phew -:). I avoided alcohol but Andrzej (tough guy) also coffee! This was also a period of the most strenuous training sessions where I reached 300 km/30 days and Andrzej approx. 230 km.
Already after Easter, during weekend runs, we had considered the issue of avoiding alcohol in our diet through to Ash Wednesday. At some point along the run it turned out that wine or beer no longer needed to exist. Several kilometres later this view had not survived the counterarguments, exhaustion also controlled the boundaries of our reasoning, and dehydration helped draw up concrete plans for the evening. By the end of the run, generally everyone was in agreement that some theories were simply over the top, and those who had invented fermentation deserved the Noble Prize. That would have been a problem, however, as it is not known who should have been awarded such prize and where – it is thought that alcohol was around already in 8000 BC, monkeys, elephants, and other animals are also connoisseurs here, and in China alcohol was regularly produced from rice up to 4000 BC.
That’s all well and good but what’s the issue with alcohol and endurance training sessions, which are the best experimental polygon for science and dieticians? Is drinking a beer after training recommended, ok, or the opposite? In the light of today’s knowledge, beer is not the best way to close a tough day of sport, especially if we have to regenerate ourselves for more training sessions, not to mention participation in races and sporting competitions. Each amount of alcohol causes the binding of several particles of water and pulling them away from those tasks it has been created for – acting as a solvent in biochemical processes. Less water in the organism and everything slows down, including our regeneration – also our thinking. That would basically be it, there are no more secrets, although we could add a few more arguments with a larger dose of heavenly drinks – irritation of the intestine walls, which leads to the worsened absorption of nutritional substances and sleep disturbances, which directly lower the tempo of regeneration, dehydration, and more frequent urination. It is also worth knowing that a beer after training expands the blood vessels and leads to accelerated blood circulation, which for many is a sufficient argument for “hop regeneration”. The reality remains, however, that, after a strenuous run, micro trauma to the muscles, lesions in muscle fibres, should be “closed” by cooling those places, best with cold water or ice – and professionals head to a cryotherapy chamber. The expansion of blood vessels with beer unfortunately has the opposite effect, it increases swelling and, at the same time, worsens the problem.
These discoveries of medical knowledge sadden us, so we look for solace in Northern Mexico, where “natural born runners” live – the Tarahumara Indians. Evolution has created a tribe of approx. 70 thousand people especially adapted for running. Here children and the elderly alike – the Tarahumara – run at long distances without any major exhaustion. This is how “the fittest” survived, by chasing their food or running away from their enemies. According to statistics, one representative of this tribe covered a distance of 560 km in 72 hours. Invited to participate in ultramarathons over the last 15 years, they have won most of them. Scientists have analysed not only the natural conditions of their life, factors of evolution, running techniques in sandals, but also diet, which is composed of very simple ingredients. The Tarahumara Indians base their diet on beans, paprika, corn, different types of greens, and they have their own drinks, which we could call Isotonic, as well as corn beer. And, what’s interesting, the day before traditional races, they celebrate by drinking as much as they possibly can, including beer, which makes them tipsy but not drunk. It seems that this light 1.5% beer with an enormous amount of vitamins, mineral salts and energy, provides a particularly high level of hydration to the organism just before running races which, in mountainous terrain, cover distances over 100 and sometimes 200 km!
Somewhat invigorated by this information we wonder, what now?
Ultramarathon runners and practitioners say that for each dose of beer, a dose of water, for one dose of wine, two doses of water, and we don’t reach higher percentage of alcohol because … there’s only so much water one can drink. / Tomek
Te słowa wykuwały się przez okres przygotowań do Ironmana, są sprawdzone a zakończone sentencją Św. Augustyna bardzo motywują. Tomek
Zakon Maltański Ekstremalnie
Jestem stworzony z wiary i miłości – nie strachu i zwątpienia
tworzą mnie tysiące kroków a nie jeden skok,
działania nie deklaracje
wytrwałością pokonuję bariery – wyznaję zasadę, że
dopóki walczę jestem zwycięzcą.
ENG:
These words were carved out during my preparations for Ironman, they have been tested and, ending with the maxim of St. Augustine, are very motivating. Tomek
Order of Malta Extreme
I am made of faith and love – not of fear and doubt
I am comprised of thousands of steps, not one leap, actions not declarations
I break barriers through perseverance – I believe in the principle that